Nazywa się Zouhour i najbardziej lubi przejeżdżać opuszkami palców po odkrytej skórze przedramienia. Pod włos i z włosem. Uśmiecha się wtedy z zadowoleniem. Po zakończonej radioterapii wreszcie zaczynają odrastać jej włosy, które jak zwiastujące wiosnę przebiśniegi sprawiają, że dziś patrzy w przyszłość z nadzieją.

Wróżba

Zouhour ma szczególny dar. Potrafi wróżyć z fusów. Gdy przychodzą do niej pracowniczki Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej – a to przynieść leki, a to zabrać ją na badania albo zwyczajnie, w odwiedziny – stara się ugościć je najlepiej, jak pozwala jej na to niewielkie mieszkanko w garażu przy drodze. Wyciąga tygielek, nalewa do niego wodę i wsypuje kawę, a następnie stawia na przenośnej kuchence, którą położyła na podłodze, na środku okręgu tworzonego przez jej gości. Rozlewa kawę do maleńkich filiżanek i podaje wszystkim po kolei. Nie przestaje się przy tym uśmiechać.

Zaparzona przez nią kawa jest mocna, gęsta i czarna jak noc. Gdy goście już ją wypiją, wylewa resztki fusów na rozłożone na tacce podstawki, a następnie odczytuje to, co mówią jej ich kształty. Choć z uśmiechem wróży Magalie, że w jej życiu pojawi się wkrótce mężczyzna – przystojny, wysoki i dobry – sama nie zdołała wywróżyć sobie choroby. Kiedy myślała już, że po opuszczeniu ojczystej Syrii, w Libanie odnalazła spokój, panoszący się w jej ciele nowotwór przysporzył jej nowych trosk.
Mimo trudności, z którymi zmuszona była się zmierzyć, nie ma w niej ani krztyny żalu. Przepełniają ją wdzięczność do osób, które pomogły jej w potrzebie, serdeczność i ogromna chęć dzielenia się wszystkim co ma, nawet jeśli to wszystko musiało zmieścić się w tym niewielkim garażu, który zimą, kiedy temperatura w północnym Libanie spada poniżej zera, nie uchroni jej przed mrozem.

Minął już ponad rok od kiedy przeszła chemioterapię, będącą zwieńczeniem operacji wycięcia guza, który zaatakował jej pierś. Zabiegi te nie przyniosły jednak spodziewanych rezultatów. Z nadzieją, że jej stan ulegnie znaczącej poprawie, lekarze doradzali kobiecie poddanie się dodatkowo radioterapii. Czym jednak miałaby za nią zapłacić? Wyzwaniem był dla niej nawet koszt dojazdu do lekarza czy opłacenie wizyty.

Zouhour, bohaterka tekstu (fot. Adam Rostkowski)

Podobnie jak wielu innych zubożałych Syryjczyków przebywających na uchodźstwie w sąsiednim kraju, Zouhour napotyka trudności z zaspokojeniem nawet najbardziej podstawowych potrzeb. Zapewnienie godnych warunków życia milionowi nowych mieszkańców już dawno przerosło możliwości tego państwa. Także działające na miejscu organizacje, choć dwoją się i troją, by sprostać wyzwaniu, nie są w stanie zdziałać cudów. Liban pęka w szwach.

Przeciekające dachy

W tym maleńkim kraju, którego populację przed rozpoczęciem konfliktu w Syrii szacowano na 4,5 mln, zamieszkuje obecnie ponad milion Syryjczyków. Choć liczba ta może szokować, wojna w Syrii nie jest pierwszym konfliktem, który wygnał ludność cywilną do Libanu. Już w 1948 r., po przegranej wojnie z Izraelem, do Libanu, podobnie jak do innych państw Bliskiego Wschodu, przybyli poszukujący azylu Palestyńczycy. Przynieśli ze sobą gniew na najmłodsze państwo w regionie, a w Libańczykach rozbudzili uśpione do tej pory animozje. Kraj ten wciąż zamieszkuje prawie 0,5 mln Palestyńczyków, z których znacząca część żyje w dwunastu obozach, powstałych przed 60-70 laty. Nie wyjechali, bo nadal nie mają dokąd i być może nigdy nie będą mieli.

Pokłosiem ich obecności jest decyzja rządu Libanu o zakazie tworzenia obozów dla nowoprzybyłych uchodźców. Wprawdzie mimo tego zakazu gdzieniegdzie powstają wciąż nieoficjalne obozowiska, jednak zamieszkuje je zaledwie 15% Syryjczyków przebywających w Libanie. Pozostali zmuszeni są wynajmować mieszkania czy też piwnice, garaże, strychy lub pomieszczenia gospodarcze. Mimo, że panujące w nich warunki pozostawiają często wiele do życzenia, zapłata czynszu za wynajem choćby najbardziej nędznego kawałka podłogi jest dla Syryjczyków ogromym wyzwaniem.

Wzdłuż drogi, którą codziennie przemierzają pracownicy PCPM, stoją rzędy garaży. Większość z nich dawno zmieniła swoje przeznaczenie. Nie są już miejscem przechowywania samochodów czy narzędzi, ale domami syryjskich uchodźców. Ich podłogi wyściełane są starymi plecionymi dywanami hassira, a pod ścianą leżą zwykle porozkładane materace. Szczęściarzom udaje się zdobyć tapczan. U tych, którzy mają mniej szczęścia, na środku leży zwykle miska czy garnek, który zbiera wodę, kapiącą z przemakającego dachu.
W jednym z takich przydrożnych garaży mieszka Zouhour. Aby móc opłacić czynsz, kobieta co miesiąc otrzymuje wsparcie PCPM z projektu Polskiej Pomocy. Tak wielu uchodźców w Libanie zagrożonych jest bezdomnością, że przeciwdziałanie temu zjawisku stało się głównym celem pracy Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej w tym kraju. PCPM prowadzi też centrum edukacyjne, wspiera klinikę i klinikę mobilną, która odwiedza obozowiska, jednak sfinansowanie leczenia we wszystkich indywidualnych przypadkach przekracza możliwości fundacji.

Zouhour dziękuje pracowniczkom PCPM (fot. Mateusz Skwarczek)

Choć aż 70% spośród uchodźców syryjskich w Libanie żyje poniżej granicy ubóstwa, tylko 20% z nich otrzymuje kompleksową pomoc Urzędu Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców (UNHCR), która umożliwia opłacenie czynszu najmu i zaspokojenie innych palących potrzeb uchodźców. PCPM stara się wypełnić tę lukę, docierając do tych spośród najbardziej potrzebujących Syryjczyków, którzy takiego wsparcia nie otrzymują.
Beneficjenci projektu dostają od fundacji wsparcie w zapłacie czynszu, a od Światowego Programu Żywnościowego (WFP) wydawane przez tą organizację bony na zakup jedzenia. Bardzo często jednak potrzeby uchodźców wykraczają poza to, co międzynarodowe organizacje są im w stanie zapewnić.

Zouhour miała szczęście, bo pracownicy PCPM – choć każdego dnia odwiedzają wiele rodzin, a niedola Syryjczyków już dawno mogłaby stać się dla nich rutyną – zwrócili uwagę na jej trudną sytuację. Dzięki wpłatom indywidualnych darczyńców udało się sfinansować kosztowne leczenie kobiety. To jej kolejna szansa na zdrowie.

Wypadek

Choć już od dłuższego czasu rodzina ledwo wiąże koniec z końcem, Bdour starała się jak mogła, by wynagrodzić swoim dzieciom niedolę, w której przyszło im żyć. Kiedy więc parę miesięcy temu wróciła z pracy, a w kieszeni pobrzękiwało jej kilka srebrnych monet, nie zastanawiając się zbyt długo wręczyła je swojej sześcioletniej córce, aby ta pobiegła do pobliskiego sklepu po czekoladę.
Kobieta pamięta błysk w oczach Rayyan, która wzięła drobniaki i zbiegła po schodach budynku na obrzeżach Bejrutu. Gdy tylko drzwi zatrzasnęły się za dziewczynką, zmęczona całym dniem matka poszła wziąć prysznic, po chwili jednak jej spokój zaburzyły krzyki sąsiadów. „Twoja córka nie żyje!” – usłyszała.

Ile czasu minęło, zanim w pośpiechu narzuciła na siebie suknię i hidżab i potykając się o swoje stopy zbiegła po schodach na ulicę? Nie jest w stanie określić, bo w tamtej chwili sekundy były dla niej jak minuty, a minuty jak godziny. „Nie żyje!” – dudniły jej w głowie głosy sąsiadów.
Gdy zobaczyła swoją córkę leżącą nieprzytomnie na ulicy, a obok niej srebrną monetę, która wypadła jej z dłoni, oczy zaszły jej łzami. Nie było w niej zgody na śmierć dziewczynki. Wtedy jednak sąsiad przemył małej twarz i wyczuł jej oddech.

Być może Bdour pomyślała wtedy, że zdarzył się cud. Jednak jej córka nie wygląda dziś na szczęśliwą. Siedzi na podłodze wynajmowanego przez rodzinę mieszkania, z nieruchomymi, wyprostowanymi nogami, bo nieleczony po wypadku uraz nie pozwala jej nimi poruszać.
– Tylko nie mówcie jej, że nie będzie chodzić, jeśli nie chcecie, żeby płakała – kobieta prosi szeptem Samar i Nabila, pracowników PCPM. – To nie chodzi o ciebie, tylko o inną dziewczynkę – te słowa kieruje do swojej córki.
Ale Rayyan nie tak łatwo oszukać. Gdyby nie rozumiała, że jej nogi na zawsze pozostaną niesprawne, nie miałaby dziś tak przytłaczająco smutnego spojrzenia i nie chowałaby twarzy za swoimi gęstymi włosami. Gdyby miała jeszcze jakąkolwiek nadzieję, nie patrzyłaby na świat z takim wyrzutem.

Jest dziś silna, nie płacze. Ale patrząc na nią wszyscy wiemy, że żałuje, że tamtego dnia przekroczyła próg mieszkania.

Rayyan nie będzie już beztrosko biegać z innymi dziećmi. Nie pójdzie o własnych siłach do szkoły czy do lokalnego sklepiku, by kupić łakocie. Nie pobiegnie nawet by zwymyślać tego taksówkarza, który jak gdyby nigdy nic uciekł z miejsca wypadku.

Nie musi jednak spędzić reszty życia siedząc w kącie pokoju na rozłożonych na podłodze materacach. Mogłaby przejść operację, a po niej rehabilitację, gdyby tylko jej rodziców było stać na to, żeby je opłacić. Gdyby mogli, zakupiliby małej wózek, który pozwoliłby jej się poruszać po udanej operacji. Oni jednak już nawet o tym nie marzą, bo od czterech miesięcy zalegają z zapłatą czynszu, a ich długi sięgają dwóch tysięcy dolarów.

Rayyan i jej mama, Bdour (fot. Dalia Mikulska)

Dziś bardziej niż kiedykolwiek matka Rayyan zastanawia się nad każdym wydanym libańskim funtem. Jeśli opłaci terminowo czynsz, nie wiadomo, czy na jedzenie dla dzieci. Jeśli nie zapłaci – któregoś dnia może się znaleźć wraz z nimi na bruku. Najbardziej jednak żałuje tej jednej, niewiele wartej monety, którą tamtego dnia tak nierozważnie dała swojemu dziecku, choć  niewiele zmieniłaby ona w rodzinnym budżecie. Gdyby tego nie zrobiła, nie musiałaby dziś zastanawiać się skąd zdobyć pieniądze na leczenie dziewczynki.

Tajemnica

Mogłaby nazywać się Fatma albo Mariam, a może Amina. Mogłaby mieszkać na przedmieściach Bejrutu, w Sin El Fil, Nabaa albo w opanowanym przez palestyńskie bojówki obozie Bourj Barajneh. A może zupełnie gdzie indziej. Nie napiszę tego, bo ona – może Fatma, a może Mariam, w swoim maleńkim zaciemnionym pokoiku w piwnicy położonej – być może – na przedmieściach Bejrutu, wolałaby żeby nikt jej nie odnalazł.

Choć pochodzi z Aleppo, a do ucieczki zmusił ją wybuch bomby, po przyjeździe do Libanu nie zarejestrowała się jako uchodźczyni. Nie ma zaufania do międzynarodowych organizacji czy rządowych instytucji, ale to nie ich się boi. Tylko kogo? Tego nie powie, trudno stwierdzić nawet, czy kieruje nią strach czy wstyd, czy może toksyczna mieszanka tych dwóch emocji.

Nie jest zarejestrowana, więc oficjalnie nie jest nawet uznawana za uchodźczynię, a co za tym idzie nie uwzględnia jej system pomocy Urzędu Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców (UNHCR). Być może dzięki temu, że dotarli do niej pracownicy PCPM, dziewczyna nie mieszka dziś na ulicy.

Samar zapisuje jej numer telefonu na wypadek, gdyby dziewczyna potrzebowała jakiegokolwiek wsparcia.
– O każdej porze dnia i nocy – mówi, wręczając jej kartkę.
Później, w samochodzie, gdy odjeżdżają by odwiedzić kolejnych uchodźców, Samar dzieli się przemyśleniami:
– Może została zgwałcona przez sąsiada, a teraz boi się, że on ją odnajdzie?

W końcu powiedziała, że w momencie wybuchu była w domu sąsiada. Dlatego nie wie, co stało się z jej rodzicami. Gdy ziemia zatrzęsła się na chwilę, a w dzielnicy zapanował chaos, nie oglądając się za siebie wyruszyła razem z jego rodziną. To z nimi przekroczyła granicę libańską. Co stało się później? Tego nie mówi. Dodaje tylko, że przecież ten obcy dla niej mężczyzna nie mógłby się nią wiecznie opiekować, ma przecież swoją rodzinę. Dlatego mieszka sama, nie pracuje, rzadko wychodzi ze swojej piwnicy.

Co jeszcze mogę zdradzić, by nie nadużyć jej zaufania? Napiszę, że jest ładna. Jej przestraszone wielkie oczy nie przestały być piękne, włosy aksamitne i długie, figury – choć gdy ją poznałam miała na sobie zwykły dres – mogłaby pozazdrościć jej niejedna hollywoodzka aktorka.
Gdyby życie potoczyło się inaczej, być może wiodłaby zupełnie zwyczajne życie u boku mężczyzny. Gdyby urodziła się gdzie indziej albo gdyby jej kraju nie ogarnął brutalny konflikt. Gdyby nie ta bomba, która musiała spaść właśnie na dom jej rodziców.

Gdyby nie spotkało jej to, o czym tak uparcie milczy.

Dalia Mikulska, PCPM

Imiona niektórych osób występujących w tekście zostały zmienione.

Ty także możesz sprawić, by opisane w artykule historie miały szczęśliwe zakończenie

Aby wesprzeć tych, spośród Syryjczyków, którzy mierzą się ze szczególnymi trudami życia na uchodźstwie, wystarczy przelać dowolną kwotę na konto Fundacji Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej:

  • Numer konta: 61 1140 1010 0000 5228 6800 1003
  • Tytuł wpłaty: Wsparcie dla uchodźców syryjskich

Źródło: https://m.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/przyjac-przybysza/art,78,przeszla-pieklo-czy-ma-szanse-od-niego-uciec.html