Wzory tożsamości – Ania


Sylianka Ani to nie tylko naszyjnik z koralików, ale kawałek historii. Noszony na szyi staje się pretekstem do rozmowy. Pierwszą syliankę Ania kupiła jeszcze przed wojną, w Ukrainie. Drugą zrobiła – a właściwie to odtworzyła – dla niej mama koleżanki zapoznanej już w Warszawie. I kiedy Ania dostała ten drugi naszyjnik, poczuła jakby coś znów wskoczyło na swoje miejsce.
Tydzień po wybuchu wojny, kiedy rosyjska rakieta uderzyła w elektrownię znajdującą się zaledwie dwa kilometry od jej domu, Ania w pośpiechu pakowała najpotrzebniejsze rzeczy. W domu panowało zamieszanie – mąż, dwójka małych dzieci. Nie było czasu, aby zastanawiać się co zabrać, a co zostawić. Sylianka – misternie upleciony naszyjnik z biało-czarnych koralików – została na półce w jednym z pokoi. Niepozorna rzecz, a jednak bardzo ważna.
Nie czułam, że zostawiam swoje życie – myślałam, że wyjeżdżam tylko na tydzień, że wojna szybko się skończy i wrócę do domu. W tamtym momencie nie było miejsca na wielkie, patetyczne myśli czy pytania. Były bardzo przyziemne: czy wystarczy pieniędzy i jaką pracę uda się znaleźć, żeby utrzymać rodzinę.

Pierwszą syliankę Ania kupiła mając dwadzieścia pięć lat, podczas wyjazdu do Bukovelu – ośrodka narciarskiego w zachodniej Ukrainie. Pamięta moment, kiedy po raz pierwszy jej dotknęła – od razu skojarzyła jej się z tymi, które nosiła jej ulubiona poetka i twórczyni – Łesia Ukrainka.
To była bardzo osobista pamiątka. Ręcznie robiona, z biało-czarnych koralików – zakochałam się w niej od razu.
W Warszawie Ania zaczęła budować nowe życie. Rozpoczęła pracę jako graficzka – tworzy teraz rozmaite materiały wizualne. Ale jej prawdziwą pasją są wzory. Projektuje rytmiczne patterny. Nie ukrywa, że stanowią także sposób na zachowanie równowagi, w świecie pełnym niepewności.


To właśnie w Polsce Ania poznała Ninę – też Ukrainkę, której mama tworzy tradycyjne sylianki. Ania poprosiła o naszyjnik inspirowany tymi, które nosiła Łesia Ukrainka.
Poprosiłam, aby zrobiły dla mnie taką, którą miała Łesia. Kilka dni później dostałam ją do rąk. To był jeden z najbardziej wzruszających momentów w moim życiu, a na pewno w Polsce. Biżuterii miałam zawsze sporo, ale nagle okazało się, że ta jest wyjątkowa. Gdy dowiedziałam się, że mama Niny robi takie naszyjniki, zapragnęłam odtworzyć ten, który został w Ukrainie – jakby razem z tym mogło wrócić coś ze mnie samej.
Naszyjnik stał się dla Ani czymś więcej niż tylko biżuterią – mostem między dawnym a nowym życiem. Między tym, co Ania straciła, a tym, co udało się zachować lub odtworzyć. Dziś Ania często nosi syliankę, także do pracy. Nie dlatego, że to modne. Nosząc ją, przypomina sobie o tym, kim jest. O kobietach takich jak Łesia – silnych i odważnych.
Ania po przyjeździe do Warszawy zaczęła pomagać Ukrainie pracując w punktach rejestracji pomocy. Poznała tam ludzi – z Ukrainy i z Polski – dzięki którym Warszawę zaczęła naszywać domem, nie tylko miastem, w którym czeka na możliwość powrotu.
Nawet jeśli tracimy materialne rzeczy, to pamięć i sztuka pozostają. I tak, jak ta myśl – one też dają siłę.
Wzory, które nosi Ania przenikają do jej pracy graficznej. Inspirują układ linii, rytm powtarzających się motywów, harmonię barw. Dzięki temu nawet w projektach tworzonych dla Fundacji, Ania przemyca odrobinę własnej wrażliwości. Tradycja i jej własna historia stają się wtedy źródłem siły i twórczej energii.

Ludzie często zwracają uwagę na mój naszyjnik, pytają o jego znaczenie, o historię. To dla mnie okazja, żeby pokazać kim jestem: opowiedzieć o swoim kraju, o kulturze i tradycjach. Sylianka staje się w takich chwilach nie tylko elementem biżuterii, ale też narzędziem budowania więzi i zrozumienia.
*Łesia Ukrainka (Larysa Kosacz) – intelektualistka, ikona swojej epoki. Na jej portretach często widać tradycyjne sylianki – dzięki Ani wiemy, że nie jest to zwykła ozdoba.

Zobacz inne Wzory tożsamości