Czy niepełnosprawność wyklucza ich z rynku pracy?


24 lutego Inga miała zdmuchiwać pięć świeczek na urodzinowym torcie. Tego samego dnia Rosja zaatakowała Ukrainę. Pięciolatka, zamiast zdmuchiwać świeczki, słuchała wyjących alarmów. Bała się ich. W maleńkiej łazience rodzina chroniła się podczas wystrzałów. Cztery osoby (chociaż Danylo jeszcze w brzuchu mamy), koty Marusia, Murka, Klaksa, Fuks, Ryżyk i suczka Mika. To było jedyne pomieszczenie bez okien. Od Buczy dzieliło ich 10 km. Wiedzieliśmy, że Rosjanie są już we wsi obok.
– Wszędzie było pełno szkła – opowiada Denys. – Rosjanie w każdej chwili mogli pojawić się pod naszymi oknami, to tylko 15 minut jazdy samochodem – dodaje po chwili milczenia. – Oboje z żoną nie widzimy, ja od 13. roku życia. Wyjazd był jedyną opcją. Córka bardzo źle znosiła tę łazienkę, to wszystko – Denys wraca do tamtych chwil. Mówi wolno, jakby szukał adekwatnych słów.
Rozmawiamy w wynajmowanym mieszkaniu w Warszawie, które stało się teraz domem – dla wszystkich. Centralnym punktem pokoju wydaje się biurko. Obok duża drukarka, sporo kartek papieru i teczek z dokumentami. Już na pierwszy rzut oka widać, że niepełnosprawność nie uniemożliwia tu aktywności zawodowej, po prostu ją utrudnia. Pod oknem leży kojec suczki Miki. Ściany siedmioletnia już Inga ozdabia rysunkami. Denys robi nam kawę.

Koty zajmują miejsca wokół nas, są częścią tej historii, należą do rodziny. Dańka (tak pieszczotliwie nazywany jest przez rodzinę maluch) przynosi nami zabawki, zaczepia nas. Wdrapuje się na kolana rodziców, uśmiecha do kamery. Inga zajęta swoimi sprawami wchodzi do pokoju od czasu do czasu, na chwilkę – śmiejemy się, że starsza siostra sprawdza, czy wszystko tu dobrze.
Denys i Olga nie używają słowa „ucieczka”. Raczej „wyjazd”, „przyjazd”. Jakby to była ich decyzja – nie konieczność. W każdym wypowiedzianym zdaniu wybrzmiewa sprawczość i wewnętrzna siła. I nadzieja.
Siła decyduje (nie tylko na dworcu)
W łazience bez okien siedzieli godzinami. Kiedy pobliski most łączący ich z Kijowem został zbombardowany, zrozumieli, że nie ma na co czekać — jeśli coś by się stało, nie mieliby dostępu do szpitala. Ale i tak musieli się przygotować, nie mogli wyjechać od razu.
– Na dworcu kolejowym decydowała wtedy siła – podkreśla Denys i poprawia ciemne okulary.
Z małym wystraszonym dzieckiem, z transporterami dla kotów i z psem, nie mogli mieć gwarancji na miejsce w przedziale. Kadry docierające do Polski z ukraińskich dworców każdy i każda z nas pamięta chyba do dziś – ogromny tłok na peronach i w pociągach. W takim chaosie łatwo się zgubić, rozdzielić. Olga w ciąży. Ogromny stres, tłok. Mogły się pojawić komplikacje.
Dlatego organizowali wyjazd sami. Pomocnych ludzi znaleźli w mediach społecznościowych i wśród sąsiadów. Do granicy samochodem zawiózł ich wolontariusz, z granicy odebrali ludzie, którzy zdecydowali się pomóc. Podróż do granicy zajęła dwa dni. Potem długa kolejka, luty mróz i zimny wiatr. – Wtedy nam powiedzieli, żebyśmy nie przewozili zwierząt, że w naszej sytuacji łatwiej będzie je zostawić – mówi Olga. – I dopiero wtedy się popłakałam. Jak to łatwiej zostawić? – nie mogła tego zrozumieć.
Według danych Norwegian Refugee Council z 2022 r. większość (71 proc.) osób z niepełnosprawnościami miało trudności z ewakuacją. Dla wielu z nich jedyną szansą był prywatny samochód, jeśli w ogóle taki był akurat dostępny. Transport publiczny – przepełniony, chaotyczny, bez wsparcia – nie był dla wszystkich.
Zwierzęta pojechały z nimi. Siła – na szczęście – ma różne oblicza, decyduje nie tylko na dworcu.
To było coś, co mnie dotyczyło
Dzięki życzliwości i zrozumieniu ich potrzeb udało im się wynająć mieszkanie. Przyjazne dla osób, które nie widzą, otwarte na małe dzieci, koty i psa. Inga ma swój pokój, balkon ma siatkę, w bloku jest podjazd dla wózka dziecięcego. Potem pomoc przyszła z różnych fundacji, w tym Fundacji PCPM: kurs językowy, pomoc w nostryfikacji dyplomów.
– Przeanalizowaliśmy sytuację na rynku pracy w Polsce i staraliśmy się ją zderzyć z potrzebami uchodźców. Szybko potwierdziło się, że jesteśmy sobie potrzebni. Polskie placówki i instytucje potrzebują pracowników i kadry. Uchodźcy potrzebują pracować w zgodzie ze swoimi kwalifikacjami. Ale są też bariery w zatrudnianiu ukraińskich pracowników i one niemiłosiernie wydłużają i komplikują cały proces, na przykład nostryfikacji dyplomów – mówi Daria Żebrowska z Fundacji PCPM. – Kluczowa kompetencja to nauka języka – dodaje.
– Nie pamiętam już dokładnie, gdzie znalazłam ogłoszenie o Fundacji PCPM, w którym oferowali pomoc w nostryfikacji dyplomów. To było coś, co mnie dotyczyło. Wypełniłam ten formularz w mediach społecznościowych. Cały czas szukaliśmy wtedy jakiejś pracy – mówi Olga.
Z nadzieją zgłosiła się do programu i zdobywa uznanie kwalifikacji oraz certyfikaty C1 i B2. – Chcę pracować na uczelni, ale nie mam jeszcze doświadczenia akademickiego. Może doktorat? — Olga uśmiecha się, ale mówi cicho, jakby nie chciała wypłoszyć kolejnego marzenia.
– W Ukrainie pracowaliśmy jako freelancerzy: robiliśmy tłumaczenia, copywriting, korepetycje online, SEO. Teraz trochę wyparła nas sztuczna inteligencja. No i mieliśmy tam własne mieszkanie, a tutaj musimy wynajmować. To życie jest droższe niż tamto… Jest więcej wydatków. Tam – jeżeli jakiś miesiąc przynosił gorsze zarobki – nie było aż takiego strasznego problemu. Teraz jest problem. – wyjaśnia Denys, podczas gdy Dańka (dosłownie) próbuje wejść mu na głowę. – Zrozumiałam też jedną rzecz. Dla niewidomego cudzoziemca znalezienie pracy graniczy z cudem – dodaje Denys.
Założył w Polsce jednoosobową działalność. Powstała Warkawa – własna marka kawy inspirowanej Warszawą. – Sam szukałem czegoś, co mogę zawieźć do Ukrainy jako pamiątkę dla bliskich, gdy wracałem tam załatwić pozostawione w biegu sprawy. Nie chciałem magnesów z Chin. Chciałem zapachu miasta. Takiego, który się pamięta – wyjaśnia. Do kupienia jest już kawa Warszawska Syrenada i Kawa Mokotowska. Wsparcie grantowe wystarczyło Denysowi na pół roku. Teraz wszystko finansuje sam. Każdy kolejny miesiąc przeradza się w coraz to większą finansową zagadkę. Denys wciąż sam opłaca składki, nie zawiesza działalności. W 2023 r. wziął udział w projekcie, który nauczył go samodzielnie zajmować się własną księgowością. Olga udziela korepetycji online, można zapisać się do niej na angielski, francuski, hiszpański i rosyjski. Ale stała i stabilna praca dałaby im tak potrzebny spokój.
One tu są
Jest taki ukraiński dokument „20 dni w Mariupolu” zawierający materiał z pierwszych kilku tygodni rosyjskiej inwazji na Ukrainę i próbę wydostania się z zaatakowanego miasta. – To ja właśnie to przeżyłam – mówi Olena. – Były dni, kiedy bombardowali tak, że nie było nawet 10 sekund ciszy. W ogóle nie było ciszy.
Olena przyjechała do Polski, ale nawet nie sądziła, że będzie mogła pracować tak, żeby pomagać innym. Tymczasem w polskich szkołach brakuje ludzi: rąk do pracy, głosów do tłumaczenia ułamków i ortografii, oczu, które zauważą, że dziecko przestaje się odzywać, jest smutne. Tylko w 2024 r. na objęcia czeka ponad 25 tys. wakatów. To codzienna nieobecność, szczególnie dotkliwa dla dzieci po przejściach: bombardowaniach, rozstaniu z bliskimi, z barierą językową.
I wtedy pojawiają się one. Uchodźczynie. Nauczycielki z Ukrainy. Przyjechały z walizkami pełnymi dyplomów, doświadczenia, zmęczenia i z pytaniem: czy tu ktoś potrzebuje mojej pracy?.

Odpowiedź brzmi tak, ale rzeczywistość nie jest taka prosta, jakby się chciało. Bo nawet jeśli masz serce do uczniów i głowę pełną wiedzy, to żeby wrócić do zawodu, musisz jeszcze nostryfikować dyplom, nauczyć się języka, zrobić dodatkowe studia. I to wszystko po tym, jak dopiero co uciekłaś przed wojną.
Właśnie tu z pomocą przychodzi projekt Fundacji PCPM. To konkretna pomoc, w której chodzi o to, by 800 ukraińskich nauczycielek mogło wrócić do pracy w zawodzie – w nowych szkołach, w nowym kraju, ale z tą samą misją: edukować, wspierać, budować przyszłość. I rozumieć.
Projekt daje wsparcie w uznaniu dyplomów, w dostępie do studiów magisterskich i podyplomowych. Do tego kursy języka polskiego i doradztwo zawodowe. Te same, w których brał udział Denys i Olga.
– Tu mamy jakieś 200 uczniów, także z Ukrainy, niektóre dzieci mają orzeczenia, inne, niepełnosprawność. Nie muszę długo czekać, żeby zobaczyć efekty swojej pracy – widać je od razu, jak dzieci idą w górę, jak rozkwitają jak kwiatuszki – mówi Olena. Najcenniejsze jest dla mnie to, że żyję i mam spokój. Mogę spać spokojnie w ciszy w nocy i w ogóle się nie boję. Mogę wziąć prysznic codziennie – dodaje.
W gotowości
Olga zajmowała się słowami, od kiedy tylko pamięta. Wydała tomik poezji „Na juru”. To rosyjskie wyrażenie, oznacza „na otwartej przestrzeni”. Trudno w języku polskim znaleźć adekwatny odpowiednik. – Chodzi o to, że jesteś otwarty, wystawiony na wiatr, na los. Gotowy. Ma to znaczenie przestrzenne, ale też symboliczne. Olga i Denys są gotowi.
Także na pracę. Olga marzy o karierze akademickiej, teraz kiedy mały idzie do przedszkola, łatwiej jej będzie rozpocząć działania w tym kierunku. Denys twierdzi, że świetne odnalazłby się w roli konsultanta ds. osób z niepełnosprawnością, do przełamywania barier. W końcu sam już tyle ich przełamał w nowym miejscu. Jest też zaangażowany w promowanie swojej marki kawy.
Fundacja PCPM pomogła też Oldze i Denysowi nauczyć się języka polskiego. Oboje uczęszczali na kurs zdalny. Pomaga też ze studiami podyplomowymi i magisterski i oferuje kursy doradztwa zawodowego. Życie jakoś się układa, chociaż niektóre dźwięki ciągle przypominają.
— Wentylacja w elektrycznych autobusach brzmi jak syrena alarmowa — mówi Denys. Długo nie mogłam się przyzwyczaić.
W języku polskim oboje mówią już świetnie, akcent jest niemalże nie do usłyszenia.
– Mamy słowa, które brzmią lepiej po polsku niż dwóch innych językach. „Pudełko”, na przykład. Mówimy je po polsku, nawet kiedy rozmawiamy między sobą po rosyjsku – mówi Denys.
Ich życie to pudełko, które wiele już zmieściło. Jakiś czas temu Denys pojechał na Ukrainę pożegnać się i pochować mamę. Niestety nie mógł tego zrobić w Rosji, skąd mama pochodzi. Z częścią rodziny stracili kontakt. Ale w tym pudełku są też dzieci. Poezja. Miasto. Wsparcie. Kawa, która pachnie Warszawą i dom, w którym jest miejsce dla wszystkich.
Olena w szkole jest nieocenionym wsparciem dla uczniów. Czy zdaje sobie z tego sprawę?
– Osoba, która ma podobne przeżycia, lepiej rozumie dziecko. Ktoś bez doświadczenia, po prostu nie jest w stanie sobie tego nawet wyobrazić – odpowiada.