Wolontariusze z pomocą PCPM w Ukrainie: Docieramy do doszczętnie zniszczonych miast

Andrzej, jego żona Kasia i dwóch przyjaciół Dorian i Tymoteusz są wolontariuszami Fundacji PCPM ze Śląska. Mają już za sobą wiele wypraw z paczkami dla najbardziej potrzebujących rodzin w Ukrainie, które mieszkają w strefach przyfrontowych. Furgonetką docierają do jednego z miasteczek na Zaporożu.

Każda obdarowana pomocą rodzina to osobna historia

– W pamięci mam historię trójki dzieci w wieku od 10 do 12 lat, które straciły matkę jeszcze przed wojną — wspomina Andrzej. – Mieszkają praktycznie same, bo pogrążony w smutku ojciec znika gdzieś na całe dni. Ich sytuacja jest fatalna. Żyją bez bieżącej wody, prądu czy ogrzewania, w strachu, bo obok spadają bomby — podkreśla wolontariusz. – Chcieliśmy im pomóc przetrwać tę zimę. Dlatego dzięki Fundacji PCPM kupiliśmy dzieciom ubrania, buty, środki higieniczne i inne najpotrzebniejsze do życia rzeczy — dodaje.

Podczas jednego z transportów pomocy, wolontariusze dotarł ido wsi Kamieńskie, od której rosyjskie wojska oddalone były wówczas o kilometr. Z 2,5 tys. mieszkańców wsi, pozostało w niej 250 osób. Można było dojechać tam tylko polnymi drogami. – Pomoc udało się dostarczyć — wysłali któregoś dnia wiadomość do biura Fundacji PCPM w Warszawie. Dzięki niezwykłemu zaangażowaniu wolontariuszy Fundacja PCPM mogła przekazać mieszkańcom wsi Kamieńskie zapas żywności i środków czystości.  – Wrażenie zrobiła na nas determinacja jednej z rodzin, której zawieźliśmy pomoc. Najbliżsi pani Leny nie chcieli wyjeżdżać z rodzinnej wsi, ale wybudowali sobie coś na kształt schronu — wykopali ziemiankę z prowizorycznym zejściem i miejscami do spania czy przeczekania bombardowań, trzymali tam też zapasy żywności i wody — opowiadał wolontariusz po powrocie z Ukrainy.

– W Komyszuwasze spotkaliśmy dwie starsze panie, obie około osiemdziesiątki — wspomina Andrzej jeden z wyjazdów ze Śląska na Zaporoże. – Jedna z nich uciekła do Komyszuwachy z Doniecka, kiedy zajęli je Rosjanie. Gościnność obu kobiet zapadła nam w pamięci, bo udało nam się nigdy odjechać bez poczęstunku na drogę. Placki i kotleciki — palce lizać! Mają tak niewiele, a i tak się dzielą — dodaje z uśmiechem.

11 ton pomocy humanitarnej, 3,5 tys. paczek

Wartość każdej przekazywanej paczki żywnościowej to około 15 dolarów. Wolontariusze wkładali do niej m.in. mąkę, olej, kaszę, ryż, konserwy, herbatę i ciastka. Podczas ostatniego wyjazdu wolontariusze Fundacji PCPM zawieźli do Zaporoża ponad 11 ton takiej pomocy, przekazując w sumie 3,5 tys. paczek. Poza brakiem jedzenia czy ciepłych ubrań mieszkańcy przyfrontowych wsi borykają się z brakami w dostawie prądu. – Dlatego zawieźliśmy im także generatory prądu — wyjaśnia wolontariusz. – W wielu gospodarstwach żyją także psy i koty, potrzebna była karma, której dostarczyliśmy kilkaset kilogramów — dodaje.

Instalację czujników w schronach utrudniało bombardowanie

Wolontariusze dotarli z pomocą także do takich miejscowości, jak Orichowo, czy Mała Tokmaczka, gdzie po jednej stronie stacjonują wojska rosyjskie, a po drugiej ukraińskie. Do pierwszego z miasteczek trafił też sprzęt do schronów – 50 sztuk gaśnic, 50 detektorów tlenku węgla oraz 50 detektorów dymu. – Instalację czujników w schronach utrudniało nam bombardowanie — relacjonowali wolontariusze. Fundacja PCPM wysłała także sprzęt do jednostki straży pożarnej w Hulajpolu. – Ostatnie tygodnie były dla strażaków na Zaporożu wyjątkowo trudne. Podczas szukania ludzi w gruzowiskach po ostrzałach i bombardowaniach, stracili i zużyli mnóstwo sprzętu, a niektórych narzędzi potrzebnych do tego typu prac, w ogóle nie mieli — wylicza Andrzej.

Andrzej doskonale wie, czego potrzeba do takich akcjach, z jakimi mają do czynienia strażacy z Hulajpola, bo na co dzień sam pracuje w straży pożarnej jako przewodnik psa ratowniczego wyszukującego zapachu żywych ludzi pod gruzowiskami. Dzięki zawodowemu przygotowaniu łatwiej mu nawiązywać kontakty z innymi strażakami, zarówno w Polsce, jak i w Ukrainie. Ostatni transport pomocy humanitarnej zawiózł samochodem podarowanym dla ukraińskich pożarników przez strażaków ochotników z Jednostki Ratownictwa Specjalistycznego we Wrocławiu.

Jeździmy, bo jest taka potrzeba i mamy możliwości

– Jeździmy z pomocą, bo jest taka potrzeba i mamy możliwości. Nie chodzi o żadne wyczyny, ale korzystamy z tego, że możemy tam nieść pomoc jako PCPM, które do niektórych miejsc dociera jako jedyna polska fundacja — mówi Andrzej. Jak tłumaczy wolontariusz, z każdym kolejnym wyjazdem przybywa mu dobrych kontaktów, dzięki którym szybciej można rozpoznać konkretne potrzeby i dotrzeć do osób najbardziej potrzebujących pomocy. – W jednej wsi brakuje żywności, w innej butów, a w jeszcze innej koców. Wiemy, gdzie strażakom brakuje sprzętu, by mogli skutecznie ratować ludzi — zapewnia Andrzej.

Fundacji Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej zależy, by pomoc humanitarna trafiała właśnie tam, gdzie jej najbardziej potrzeba. – Dojeżdżamy tam, bo chcemy mieć pewność, że pomoc odbiorą dokładnie te osoby, którym jest potrzebna — tłumaczył wolontariusz Fundacji PCPM. – Samorządy, strażacy, ludzie pomagają nam dotrzeć do osiedli, prywatnych domów, gdzie są osoby chore, leżące, z niepełnosprawnościami, przyjeżdżamy tam, gdzie nas najbardziej potrzeba — dodaje.

Docierają do „gorących miejsc”

Andrzej ze swoją żoną Kasią, Dorianem i Tymoteuszem dotychczas dotarli do blisko 40 miejscowości w Ukrainie. Wiele z tych miejscowości znajduje się tuż przy linii frontu albo są w zasięgu rosyjskiej artylerii. – Lokalni policjanci, którzy nam pomagają w dotarciu do tych miejscowości, nazywają je „gorącymi miejscami”, czyli terenami, gdzie ludzie próbują żyć w zrujnowanych domach, bez środków, a jednocześnie zdarzają się dni, gdy ostrzał trwa regularnie przez kilkanaście godzin bez przerwy. Właśnie to są miejsca, które wymagają szczególnej uwagi i troski. Dlatego tam jeździmy — konkluduje wolontariusz.

Rozmawiał: Stanisław Ajewski