„Po rosyjskiej okupacji nie został kamień na kamieniu. Żałuję, że wróciłem do domu”

Z powodu wojny, wiele z rodzin w Ukrainie, nie ma do czego wracać. Często domy zniszczono i ograbiono, na okolicę wciąż spadają bomby, a w ziemi jest pełno min pozostawionych przez rosyjskie wojska. Chcąc pomóc przesiedlonym z powodu wojny, Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM) wzmacnia pomoc humanitarną nie tylko ukraińskim uchodźcom w Polsce, lecz także tym, którzy szukali schronienia w bezpieczniejszych regionach w samej Ukrainie. Jedną z form pomocy świadczonych przez Fundację jest wsparcie finansowe na najbardziej podstawowe potrzeby jak czynsz, ubrania, czy żywność.

„Przez ogromny stres bardzo się pochorowałam, miałam udar”

„W momencie ataku Rosji na Ukrainę mieszkałam w miasteczku Staryj Sałtiw (obwód charkowski – red.). 1 maja moje dzieci przyjechały po mnie, błagając bym uciekała z nimi przed nadciągającym frontem – odmówiłam. Następnego dnia rozpoczęło się potężne bombardowanie, zawalił się dach w moim domu, a ja byłam tak przerażona, że zabrałam jedynie ciśnieniomierz i uciekłam. Leczę się na nadciśnienie. Ostatnim autobusem wyjechałam z miasteczka do Charkowa. Stamtąd wolontariusze zawieźli mnie do Switłowodka” – relacjonowała 75-letnia Tamara. „Przyjechałam tu bez absolutnie niczego! Potrzebowałam nowych butów, ubrania, a gdy się pochorowałam, musiałam zakupić drogie leki, bez których po prostu bym nie przeżyła. Wciąż biorę tabletki na nadciśnienie i inne leki. Przez ogromny stres, po przyjeździe do Switłowodka bardzo się pochorowałam, miałam udar. Gdyby nie finansowe wsparcie PCPM, nie miałabym po prostu na to pieniędzy” – dodała.

Jak opisuje koordynatorka programów pomocy humanitarnej w Ukrainie Anna Radecka, z pomocą finansową, którą przekazujemy we współpracy z naszym partnerem, amerykańską organizacją CARE International, dotarliśmy do ponad 6,5 tys. osób. „Program rozpoczęliśmy jeszcze latem, w czerwcu. Ponad 6 tys. osób otrzymało wsparcie na okres sześciu miesięcy. Nastepnie, w październiku, przekazaliśmy jeszcze dodatkowo ponad 500 przesiedleńcom zapomogi na trzy miesiące” – tłumaczyła. Program to nie tylko wsparcie finansowe jest to także pomoc humanitarna – żywnościowa i rzeczowa dla najbardziej potrzebujących uchodźców w Ukrainie. „Ostatnio dostarczyliśmy koce i kołdry termiczne dla 500 rodzin oraz pieluchomajtki dla ponad 50 osób starszych z ograniczeniami ruchowymi” – mówiła Radecka.

„Doszły nas słuchy, że Rosjanie planują zniszczyć tamę; trwał ostrzał, ale bałyśmy się chować w piwnicy w obawie, że nas zaleje i się tam potopimy”

Jedną z rodzin, która otrzymuje wsparcie Fundacji, jest pani Hanna z dwoma córkami. Młodsza urodziła się z wrodzoną wadą nerek. „Mieszkaliśmy w miasteczku Peczenihy pod Charkowem. Gdy zaczęła się wojna, nie chcieliśmy wcale opuszczać domu. Łudziliśmy się, że wszystko się jakoś niebawem ułoży, jednak wkrótce doszły nas słuchy, że Rosjanie planują zniszczyć tamę na Zbiorniku Peczeńskim, co bezpośrednio groziłoby zalaniem naszego miasteczka i domu. Bałyśmy się z córkami chować w piwnicy przed ostrzałem, w obawie o to, że jeżeli tama pęknie, piwnicę zaleje i się w niej wszystkie potopimy” – mówiła 36-letnia uchodźczyni. „Nie wiedziałam, co robić. Zadzwoniłam do brata, który służył w ukraińskiej armii, by spytać o radę – stwierdził, że rozsądniej będzie jednak schronić się w piwnicy. Spędziłyśmy w niej kolejne trzy dni, jednak w momencie, w którym siedem bomb eksplodowało w pobliżu domu, zdecydowałam się, że nie mogę tu dłużej zostać z dziećmi” – kontynuowała. „Uciekłyśmy do Aleksandrii (w południowo-wschodniej Ukrainie – red.). Znalezienie tu pracy graniczy z cudem, dlatego program PCPM jest dla nas tak ogromnym wsparciem. Nie wiem, jakbym sobie bez niego poradziła” – dodała. Hanna chce wrócić do swojego domu pod Charkowem, jednak jak wspomina, dzwoniąc do znajomych, którzy zostali w Peczenihach, ci szczerze odradzają jej powrót, wszak wojna się nie skończyła, a przemieszczanie się po samej miejscowości jest niebezpieczne z powodu pozostawionych tam przez Rosjan min. Uchodźczyni obecnie udziela się jako wolontariuszka. „Zajmuje się przekazywaniem rzeczy przekazanych przez darczyńców z innych części Ukrainy i Europy. To np. ubrania. „Praca pomaga także mnie, żeby od tego wszystkiego nie zwariować. Cieszę się, że mogę wnieść coś dobrego dla tej społeczności” – stwierdziła.

„W pierwszym dniu wojny wyleciały okna, został uszkodzony dach. Ponad dwa tygodnie spędziliśmy ze strachu w piwnicy”

Radecka zaznacza, że każda z osób korzystających z pomocy PCPM, to uchodźcy szczególnie narażeni na skutki wojny. „Są to na przykład rodziny wielodzietne, prowadzone przez samotną matkę, czy takie gdzie są członkowie rodziny z niepełnosprawnością, lub ktoś cierpi z powodu chorób przewlekłych. Są to także osoby starsze, emerytowane” – tłumaczyła. Jedną z takich osób jest 59-letni elektromechanik Serhij z Izjuma w obwodzie charkowskim, który znalazł schronienie z rodziną w miejscowości Nowi Sanżary pod Połtawą. „Już pierwszego dnia wojny było bombardowanie. Rosja najpierw wzięła na cel szkołę, która stałą jakieś dwieście metrów od mojego domu. W pierwszym dniu wojny wyleciały okna, został uszkodzony dach. Ponad dwa tygodnie spędziliśmy ze strachu przed ostrzałem w piwnicy. Gdy po tym czasie wyszedłem, zobaczyłem, że całe miasteczko jest zniszczone, zdecydowałem się, że muszę zabrać rodzinę i uciekać” – wspominał ojciec pięcioosobowej rodziny. „Chyba tylko cudem nasz samochód ostał się niezniszczony. Choć był cały w pyle i odłamkach po eksplozji, odpalił. Wyjechaliśmy z całą rodziną – ja, żona, wnuk, wnuczka i córka. Zatrzymaliśmy się najpierw na tydzień u rodziny w Słowiańsku, jednak i tam dotarła prędko wojna. Samorząd radził uciekać, więc woleliśmy nie kusić losu i się stamtąd przenieść dalej” – kontynuował. Na pytanie o to, jak trafił pod Połtawę, odparł, że dzwonił po ludziach, którzy już wcześniej zdecydowali się na ucieczkę. „Poradzono mi, bym właśnie tam zabrał rodzinę. Jest tam wiele sanatoriów, ośrodków wypoczynkowych, gdzie przyjmują uchodźców takich jak my. Zatrzymaliśmy się w jednym z nich, pieniędzy starczyło do maja. Teraz dzięki wsparciu Fundacji PCPM mamy środki na wynajem domku we wsi, jakieś 10 kilometrów od miasteczka” – powiedział. Serhij jest wdzięczny losowi, że wszyscy w rodzinie są cali i zdrowi – „to jest najważniejsze, choć mój 4-letni wnuczek już zdążył się przekonać, czym jest wojna i jak wyglądają bomby, którymi Rosja nam grozi”.

„Gorzki zastał mnie widok. Miasto jest ruiną w 80 procentach. Mój dom obrócony w perzynę”

Po wyswobodzeniu z Izjuma przez ukraińską armię Serhij zdecydował się pojechać do domu. „Lepiej byłoby, gdybym tam nigdy nie wrócił. Gorzki zastał mnie widok. Miasto jest ruiną w 80 procentach. Mój dom obrócony w perzynę, nie zostało mi nic. Ostała się tylko studnia i piwnica, gdzie się ukrywaliśmy. Reszta spalona lub zniszczona. Mam wrażenie, że nawet rowery złośliwie rozjechali czołgami. Drogi zniszczone, wszędzie odłamki po eksplozjach. Żyć tam się nie da, a już z pewnością przetrwać zimy” – stwierdził. Cały dobytek rodziny Serhija spłonął wraz z domem w Izjumie. „Z pomocą takich organizacji jak wasza, dajemy sobie jeszcze radę. W imieniu całej rodziny szczerze wam dziękuję za przekazaną nam pomoc!” – powiedział.

Ciepłe ubrania i koce stają się przedmiotami pierwszej potrzeby

Zimowe wsparcie dla uchodźców w Ukrainie jest niezbędne. Nawet w Kijowie ogrzewanie w mieszkaniach najprawdopodobniej zostanie ograniczanie do minimum. Gdy temperatury spadają poniżej zera, ciepłe ubrania, ocieplane obuwie i koce stają się przedmiotami pierwszej potrzeby. „Przekazujemy pomoc humanitarną tam, gdzie jest ona najbardziej potrzebna. Ostatnio z naszymi transportami dotarliśmy już do jedenastej lokalizacji, do Łucka” – mówiła koordynatorka programu PCPM w Ukrainie. Wcześniej Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej przekazywało pomoc humanitarną do miasteczek w zachodniej Ukrainie, gdzie Ukraińcy goszczą rodaków z terenów okupowanych: Truskawca, Schodnicy, Stebnyka, Turka, Borynii, Strzałkach, Obuchowie, Fastowie. Ponadto Fundacja przekazywała wsparcie do Kijowa i okolic oraz Switłowodska. „Bardzo pomogły nam lokalne samorządy. Zapewniały nam one do pomocy wolontariuszy przy dystrybucjach. Jesteśmy im za to wdzięczni” – dodała Radecka.

„Siódmego dnia wojny bomby spadły blisko domu, zabijając wielu zwykłych spacerowiczów”

W tym ostatnim z miast jedną z kobiet, które wsparło PCPM jest Hanna z Pawłowego Pola (dzielnica) w Charkowie. „Wojna zastała nas w domu, eksplozje i ostrzał widzieliśmy i słyszeliśmy na co dzień. Siódmego dnia wojny bomby spadły bardzo blisko domu, zabijając wielu zwykłych ludzi, którzy wtedy spacerowali na ulicach. Po tym zdarzeniu uznaliśmy, że nie możemy dłużej ryzykować. Zabraliśmy moją mamę i wraz z mężem i dwójką dzieci uciekliśmy do Switłowodska, który nie jest tak daleko, a jest dużo bezpieczniejszy niż Charków” – opowiadała. „Dzieci bardzo źle zniosły to, co widzieliśmy w rodzinnym mieście. Stały się bardziej nerwowe, boją się głośniejszych dźwięków, nawet burzy” – mówiła.

„W Switłowodzku nie mogłam znaleźć pracy w zawodzie, przed wojną byłam księgową. Musiałam rozejrzeć się za czymś nowym. Dzięki waszej pomocy sfinansowałam kurs manicurzystki i w najbliższych dniach zacznę pracę. Jestem wam za to wdzięczna. To bardzo ważne bym miała teraz źródło przychodu, bo dzieciaki rosną szybko, idzie mróz, będę musiała im kupić jakieś ciepłe ubrania” – kontynuowała Hanna. „Dziękuje wam za pomoc, bez niej pewnie musiałbym wrócić do Charkowa, gdzie wciąż dochodzi do nalotów i jest niebezpiecznie” – konkludowała uchodźczyni.

Przygotował: Stanisław Ajewski (PCPM)